1/48 Camel & Co. – Sopwith Camel
“Biggles & Co.”
Dual Combo
Limited edition
Eduard – 11151
Zaryzykować można twierdzenie, że Camel to taki Spitfajer Wielkiej Wojny. Dziwi zatem, że samolot ten doczekał się tak niewielu miniatur w skali 1/48, a najporządniejszą z nich zdaje się był dotychczas model Eduarda z początków tego stulecia. I na owe czasy całkiem niezły. Zresztą pod wieloma względami broniłby się do dzisiaj, gdyby nie problemy z dostępnością tego zestawu. Dlatego, aby przypomnieć to opracowanie, sięgnąć muszę po zdjęcia ze strony producenta
Mamy zatem punkt odniesienia do prezentacji najnowszego wypustu Eduarda, który powrócił po dwóch dekadach do tematu Camela. Co ciekawe, tym razem elementy zestawu upchnięto w czterech ramkach. Rzecz w tym, że są one jednak zdecydowanie większe oraz bardziej gęsto nasycone detalami
Zwyczajowo mamy wypraski z głównymi elementami konstrukcyjnymi, a całą drobnicę zebrano w osobnych ramkach. Drobnicę w dużej ilości i odmianach przydatnych w różnych wariantach konstrukcyjnych. Warto przy tym zwrócić uwagę na numerację ramek – czy raczej ich oznaczenia literowe – wynika z nich, że to wciąż nie wszystko, co w temacie Camela mieć będzie do powiedzenia czeski producent
Jak widać, w omawianym tutaj premierowym wydaniu mamy dwa identyczne komplety podzespołów – takie same ramki, takie same arkusiki z maskami…
…oraz dwie jednakowe kolorowane blaszki fototrawione
Pudełko jest zatem całkiem solidnie wypełnione zawartością
Uwagę przy tym zwracają niebagatelnych rozmiarów arkusze kalkomanii
Przygotowane przez Eduarda, w jakości typowej dla jego produkcji. Druk wyraźny, całkiem nasycone kolory, choć nieznacznie miejscami zniekształcone jest to wszystko wyraźnie grubą kliszą transportową. Tę jednak, jak coraz powszechniej wiadomo, można po udanej aplikacji zdjąć z kolorowego nadruku
Kalkomanie nie są może przesadnie bogate w godła i inne oznaczenia, ale dzięki nim model można wykończyć na dziesięć sposobów:
I tutaj mała dygresja. Uważni obserwatorzy anonsów Eduarda zapewne odnotowali, że początkowo omawiany tutaj zestaw funkcjonował pod nazwą “Biggles & Co.”. Ów Biggles czy raczej James Bigglesworth to fikcyjny bohater książek przygodowych opisujących losy dzielnego pilota, podczas Wielkiej Wojny latającego na Camelu właśnie. A później paroma innymi maszynami, gdyż seria opowiadań pisanych przez Williama Earla Johnsa (nawiasem mówiąc – również pilota RFC) ciągnęła się przez parę dekad, owocując bez mała setką tytułów. Wspominam o tym nie tylko dlatego, że w niektórych sklepach zestaw ten opisany jest wspomnianą wcześniej nazwą, ale przede wszystkim w związku z ofertą schematów zaproponowanych przez Eduarda. Dwa z nich bowiem przedstawiają fikcyjne maszyny, których malowania powstały na podstawie książek Johnsa
Pozostałe są już jednak osadzone bardziej w realiach historycznych (a o niektórych ich pilotach poczytać można we wpisach na stronie FB Eduarda)
Oprócz licznych napisów eksploatacyjnych czy raczej logotypów producentów różnych podzespołów – w tym przede wszystkim zastrzałów – mamy też nalepki z tarczami wskaźników tablicy przyrządów. Co warto podkreślić, nie połączone ze sobą, a w formie osobnych kalkomanii
Co ciekawe, wypadają one dość przeciętnie w porównaniu z kolorowaną blaszką – nie świadczy to zbyt dobrze o finezji kalkomanii, choć z drugiej strony, nadruk na fototrawionym elemencie jest nadzwyczaj udany
Pasy fotela pilota są już tylko w formie blaszki
Zanim jednak przejdziemy do drobnych elementów, spojrzenie z bliska na powierzchnie płatowca. Okraszone są one całkiem wyraźnymi detalami – choć tych zbyt wielu jednak nie ma. Zauważyć warto, że kadłub ma w sposób subtelny, ale jednak udany oddane charakterystyczne napięcia szmacianego poszycia na wewnętrznej konstrukcji
Niektóre detale mogą przywodzić na myśl zestaw RAF Se.5a. Osobliwie – wyraziste imitacje sznurowania poszycia. I owszem, są one przerysowane i być może nazbyt wytłuszczone. Zarówno na kadłubie, jak i na statecznikach, czy wreszcie skrzydłach. Przy czym już nie tak ordynarne jak na Se.5. Mieć też trzeba na uwadze, że zdjęcia makro i specyficzne oświetlenie sprawiają, że na poniższych fotogramach są one wyeksponowane bardziej, niż wygląda to w rzeczywistości – nawet w powiększeniu. Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z pewną umownością i manierą, a nie faktami w skali. Bardziej realistyczne są za to ugięcia płótna
Uwagę zwracają inspekcje cięgien lotek…
…które po pomalowaniu przykryć należy elementami przeźroczystymi
Gniazda zastrzałów są bardzo głębokie, co pod warunkiem dobrego dopasowania elementów da naprawdę stabilną konstrukcję. I ułatwi zachowanie odpowiedniej geometrii płatowca. W tym ostatnim ma zapewne pomóc odpowiednie wyprofilowanie końcówek samych zastrzałów
Uwagę przykuwają także otwory montażowe naciągów
To miło, że są, ale zdają się być mocno zbyt duże. Być może Eduard przygotował je w takiej formie z myślą o montażu fototrawionych lub nawet żywicznych imitacji końcówek linek naciągów, choć w tym zestawie niczego takiego nie ma. Dość powiedzieć, że wygląda to nieco dziwnie, szczególnie gdy porówna się mocowania naciągów w modelu ze zdjęciami oryginału (a raczej doskonałej repliki)
Skoro o naciągach mowa, to w instrukcji montażu producent poświecił im aż dwie strony
Na powyższym rzucie widać, że dolne skrzydła mają charakterystyczny wznios. Co prawda w modelu płat jest podzielony, to dzięki solidnym belkom montażowym nie powinno być problemu z zachowaniem prawidłowej geometrii płatowca
Podobnych rozwiązań brakuje odrobinę w temacie podwozia – tu już trzeba będzie nieco więcej uwagi poświęcić prawidłowemu spozycjonowaniu goleni. Goleni, których w modelu jest parę wariantów
Podobnie jak kół
Jeszcze większy wybór mamy w silnikach
Nie, żeby były złe, ale jednak finezja żebrowania cylindrów pozostawia pewien niedosyt. Nie mam też przekonania, czy obróbka popychaczy opracowanych w tej formie ma sens, skoro i tak będą one jednak zbyt masywne – moim zdaniem szybciej i łatwiej wymienić je będzie na profile polistyrenowe lub druciki. Swoją drogą, uwagę zwracają (nie po raz pierwszy, i w sumie nie ostatni) miejscami siermiężne wlewy, które wyglądają jak wydrapywane gwoździem. Nie, żeby miało to znaczenie dla ich funkcjonalności, ale dziwi w nowoczesnym jednak modelu
Tak, dobrze widzicie – w niektórych silnikach bolce na środku są niedolane
O tyle nie jest to problemem, że stanowią one oś śmigła (#zdrada – nie kręci się!), więc nie muszą być piękne
Śmigło jest dość udane pod względem detali
Na tyle udane, że nie bardzo rozumiem sens fototrawionych zamienników
Wybór mamy nie tylko w kwestii silników, ale również ich osłon, choć w tym konkretnym zestawie nie wszystkie znajdą zastosowanie
Do wyboru jest też kilka wariantów uzbrojenia – choć i tutaj nie wszystkie karabiny (i ich mocowania), które znajdziemy w ramkach, będą przydatne w powyższym zestawie malowań. Chorobę złomową nakarmią więć te montowane na górnym płacie
Przydadzą się zatem tylko te montowane w kadłubie, przed kabiną. To znaczy, na ile się przydadzą to zależy od wymagań poszczególnych współmodelarzy, bo ponownie – jak w przypadku silników – do czynienia mamy z nieco kontrowersyjną finezją (i równie kontrowersyjnej urody wlewami)
Mniej zastrzeżeń budzą korpusy karabinów…
…które przenoszą nas do wnętrza kadłuba
I to ta sekcja chyba najbardziej się zmieniła w porównaniu do opracowania z początku dwudziestego wieku. W skrócie – jest bogato i nawet całkiem szczegółowo
Uwagę zwraca fotel, na którego powierzchniach (a w zasadzie tylko na oparciu, bo siedzisko już zostało olane) podjęto nawet w miarę udaną próbę oddania faktury wiklinowej plecionki
W wydaniu Profipack mamy zresztą do wyboru dwa warianty tego fotela
Okazuje się jednak, że wybór jest to czysto teoretyczny. Przynajmniej w tym modelu. Bo owszem, mamy siedzisko i ramę z plastiku…
…jak również perforowaną blaszkę…
…tylko gdy przyjrzeć się uważnie tej blaszce, to wychodzi na jaw, że projektant popełnił czeski błąd – wytrawione na przestrzał są powierzchnie, które powinny być wypukłe, czyli nie trawione wcale..
Paradne, ale jak by nie patrzeć – #zdrada. Na szczęście są zamienniki, czy to z Eduarda, czy z Barracuda Studios. Jeśli chodzi o użyteczność blaszek, pewne wątpliwości można mieć również w temacie tablicy przyrządów. Tu już nie za sprawą błędu w projekcie, ale w kontekście jakości tego elementu. Co prawda cyferblaty są naprawdę niezłe, ale już nadruk imitujący drewno jest niezbyt udany…
…a poza tym blacha jest jednak płaska. Tu nad zamiennikiem górują elementy plastikowe
Na koniec wreszcie drobiazg, czyli podwieszenia. Wraz z ‘pylonami’. Te ostatnie zamienić można na bardziej filigranową konstrukcję z metalu
Jak widać, jest to całkiem zaawansowane opracowanie, o czym świadczy ilość elementów, a potwierdza schemat montażu (czytelny, choć wskazujący, że zanim siądziemy do modelu, musimy podjąć ostateczną decyzję o wyborze malowania)
Podsumowując – Eduard oddaje w ręce modelarzy całkiem nowoczesne opracowanie – nie pozbawione wad, czasem wręcz dziwacznych, ale jednak trzymające poziom modeli wydawanych obecnie. Czyli dostaliśmy Camela, na jakiego zasługujemy..
KFS
P.S. Jeśli podobają się Ci się moje artykuły i chciałbyś wesprzeć ich powstawanie, możesz kupić mi czarną paktrę, albo lepiej czarną kawę, w serwisie buycofee.to
Zestaw przekazany do recenzji przez firmę Eduard
Czy można prosić o więcej szczegółów odnośnie pozbywania się kliszy transportowej?
Rzecz opisana jest szczegółowo w Majowym Newsletterze Eduarda
Kalki zestawowe to wątpliwa sprawa. Aktualnie zdjąłem z arkusza tylko kokardy skrzydłowe i moje uwagi są nastepujące:
– duża transparentność kalek. Gdy położyłem je na niebieskim tle, czerwony środek nie jest w ogóle czerwony. Wyszedł fiolet, dokładnie tak, jak wynika ze zmieszania tych 2 kolorów. Gdy położyłem na brązowym tle bordowy kolor stał się jeszcze ciemniejszy.
– klisza zdejmuje się dosyć niepewnie i trzeba uważać na wypukłościach i zagłębieniach, bo może odejść razem z kalką. Osobiście przeprowadziłem tylko 1 próbę po 24h od nałożenia, więc moja uwaga jest mocno niepewna.