1/35 M60A1 U.S. Army Main Battle Tank
Budowa cz. 2
Takom – 2132
Po krótkiej przerwie wróciłem do M60A1 od Takoma. Recenzję tego zestawu możecie przeczytać tutaj, zaś tutaj pierwsza część moich zmagań z tym modelem. Teraz nadszedł czas na malowanie.
Na początek trzeba było model do niego przygotować – rozmontować na mniejsze segmenty, umyć w ciepłej wodzie z płynem do naczyń, dla mniejszych części przygotować „trzymadełka” z wykałaczek. Wahacze kół zwykle oklejam taśmą, żeby potem łatwiej było przykleić koła. Polecam przyłożyć się do tego etapu, bo wbrew pozorom sporo później od niego zależy – przede wszystkim nasz komfort w czasie prac i czystość samego malowania. Nic tak nie boli jak farfocle kurzu pod farbą.
Gdy wszystko wyschło, mogłem model pokryć podkładem One Shot od Ammo. Jeśli wyszły jakieś babole, to na tym etapie można je poprawić, przeszlifować, etc.
Następnie zakamarki modelu popsikałem czarną Tamiyą. To stare przyzwyczajenie, żeby uniknąć sytuacji przebijania w trudno dostępnych miejscach plastiku, a zarazem coś na wzór preshadingu. Czyli dwa w jednym – podwójne zabezpieczenie (podkład i czarna farba) i przewodnik do przyszłego cieniowania kolorami bazowymi.
No właśnie – skoro przy kolorach bazowych jesteśmy to wykorzystałem trzy farby Tamiya, później rozjaśniane białą: Buff, Cockpit Green i Sky. Jak już się rzekło, w głowie miałem wóz w barwach irańskich, a nie wszystkie z nich były piaskowe. Część pomalowano płowo-zieloną farbą wpadającą w popiel – a przynajmniej tak to wygląda na zdjęciach z epoki. Pierwsza warstwa malunków nie była zbyt dokładna, bo i nie musiała być.
Druga dodała trochę zróżnicowania powierzchni – model pokrywałem farbą nieregularnie, kilkukrotnie dodając więcej białego do mieszanki, co prowadziło do powstania kolejnych kontrastów.
Później kilka detali, dla jeszcze większego zróżnicowania, pomalowałem innymi odcieniami – bardziej zielonymi lub brązowymi. Brązowiejący fragment błotnika miał też być później mocno pobrudzony, więc ten wstępny malunek też był niejako bazą pod przyszłe zabiegi brzydzące.
Tak powstała warstwa bazowa kolorów. Przyszedł czas na dalsze budowanie efektów. Do tego celu postanowiłem użyć techniki distresingu, zdobywającej sobie od jakiegoś czas mnóstwo fanów. To nic innego jak technika na lakier do włosów, tylko wykonywana z nieco inną intencją niż zwykle. Krótko mówiąc – nie staramy się tworzyć realistycznie wyglądających odprysków, a raczej dodatkowe, przenikające się, czasem bardziej kontrastowe warstwy farby.
Mój model kolorystycznie cały czas bardziej wpadał w kamuflaże ex-jugosłowiańskie niż irańskie, dlatego po pokryciu go lakierem do włosów (bez stosowania pomiędzy niego a farbę bazową dodatkowego zabezpieczenia!) wymieszałem z widocznych powyżej farbek bardziej szare i piaskowe kolory. Następnie naniosłem je losowo na cały model.
Tak jak zawsze przy lakierze do włosów, przy pomocy starego, sztywnego pędzla starłem częściowo nową warstwę farby. Posłużyłem się kilkoma pędzlami – większymi do większych powierzchni, mniejszymi do precyzyjniejszych działań. Każdy z nich miał też nieco inną twardość, więc ostateczny efekt osiągany z ich pomocą był różnorodny.
Tak to wyglądało po skończeniu prac. Pozostało zabezpieczyć wszystko lakierem półmatowym, żeby nie aktywować w przyszłości po raz drugi lakieru do włosów.
W międzyczasie, skoro już tak pracowałem aerografem, to bambetle przygotowane na pojazd pokryłem bazowymi kolorami:
Po podmalowaniu gumowych nakładek na błotnikach mogłem położyć na modelu kalkomanie. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że czerwone kropki na irańskich oznaczeniach są mocno przesunięte. Trochę słabo, ale cóż zrobić?
Kolor modelu cały czas nie do końca mi odpowiadał, dlatego postanowiłem agresywnie wejść w niego z filtrami. Wykonałem je z widocznych poniżej kolorków Tamiya rozcieńczanych firmowym rozcieńczalnikiem.
Filtry miały dość intensywną kolorystykę – na cały zbiorniczek aerografu przypadała spokojnie jedna, spora kropla farby… Jeśli jednak nie jesteście pewni, jaki efekt chcecie osiągnąć/boicie się przesadzić, to polecam zacząć od znacznie bardziej transparentnych mieszanek, nakładanych kilkukrotnie.
Filtry nanosiłem na ciśnieniu poniżej 1 atmosfery, punktowo. Ciemniejsze kolory przefiltrowały głównie zakamarki, a biel i szarości oraz żółty te płaskie i lepiej widoczne.
Teraz mogłem zająć się malowaniem detali. Peryskopy, wcześniej zamaskowane Maskolem, zdecydowałem się pomalować od podstaw. Poprzedni efekt mi się nie podobał, poza tym kopułka dowódcy nie miała przezroczystych szybek, więc chciałem uniknąć sytuacji, w której jedne peryskopy wyglądałyby tak, a drugie inaczej. Dlatego wszystkie wizjery pomalowałem na granatowo, z lekką domieszką bieli w górnych powierzchniach – dla uzyskania lekkiego efektu głębi. Na końcu malowania podciągnę wymalowane “szybki” lakierem błyszczącym.
Pomalowałem też pozostałe szczegóły – liny, ładunek przymocowany na stałe do kosza, a także podkreśliłem część z detali – śruby, uchwyty, etc. – jaśniejszą farbą. Model zaczął robić się bardziej trójwymiarowy. Do takich malunków używałem farb Vallejo.
Na tym etapie zdałem sobie też sprawę z błędu, który popełniłem przy budowie. Wielki reflektor/czujnik nad armatą powinienem wtedy pomalować w środku i skleić całą konstrukcję do końca, a przed malowaniem zamaskować samą szybę – ten przezroczysty element był odlany razem z ramą. Zwracam na to uwagę gdyby ktoś budował ten model, żeby nie powielać tego samego błędu.
Można powiedzieć, że od tego momentu zaczyna się „prawdziwy weathering”. Upływa on głównie pod znakiem farb olejnych i rozcieńczalnika EKO-1. Nadszedł czas na wash. Ten wykonałem z pomocą widocznych farb olejnych Abteilung 502 i rozcieńczalnika EKO-1.
Pędzel do washa nie musi być pierwszej świeżości, ważne żeby nie był ani za mały ani za duży – musi zbierać trochę farby do aplikacji w zakamarki, a zarazem nie może jej rozlewać na wszystko dookoła…
Po aplikacji washa model wyglądał tak:
Teraz należało czystym pędzlem, maczanym lekko w EKO-1 wytrzeć miejsca gdzie wash się rozlał. Im dokładniej przeprowadzicie poprzedni etap, tym mniej pracy będziecie mieli teraz:
Więcej o pracy z olejami Abteilung możecie przeczytać np. tutaj.
Po washu model znowu zyskał nieco na plastyczności i głębi.
Mogłem zająć się tym, co tygryski, przynajmniej niektóre, lubią najbardziej – czyli odpryskami. Oto mój zestaw odpryskowy:
Obicia maluję zazwyczaj w kilku etapach. Najpierw jaśniejsze od farby bazowej, które są cieniem i bazą pod zdrapki ciemne, nazwijmy to „do gołego metalu”. Jak zawsze użyłem farb Vallejo, tym razem kolorów Pastel Green i białego w proporcji 1:1. Dodałem 2 krople retardera AK i nieco wody. Ta mieszanka nie może być za gęsta.
Następnie pędzelkiem 5/0 z Ammo namalowałem większe zadrapania. Pędzel musi mieć dobry koniec włosia i magazynować farbę, żebyśmy mogli sprawnie malować obicia. Mi jedno nabranie farby na pędzel, po uprzednim odsączeniu go nieco o papier, pozwala spokojnie na jakieś 2-3, może i 5 minut malowania zadrapań. Potem czyszczenie pędzla w wodzie z podsychającej farby i od nowa.
Mniejszy pędzel, nie mam już pojęcia jakiej firmy, bo mam go od lat, posłużył mi do wykonania podłużnych rys. Aby robić to efektywnie i wygodnie farba, musi być rozcieńczona jeszcze bardziej niż w kroku poprzednim. Rysy trzeba malować jednym pewnym, choć niekoniecznie szybkim pociągnięciem.
Żeby zaś zaoszczędzić czas, powierzchnie takie jak poręcze, osłony świateł itp. obiłem z pomocą gąbki. Tu znów przyda nam się mieszanka farb nieco gęstsza niż w poprzednim kroku, dlatego jeśli robicie odpryski za jednym zamachem, to lepiej zamienić kolejność tego kroku z poprzednim.
Tak model prezentował się po tych zabiegach…
… ale to jeszcze nie koniec. Tak naprawdę mamy tu obite tylko krawędzie, a jednak przydałoby się trochę zadrapań na płaskich powierzchniach. Można to oczywiście mozolnie malować pędzlem, ale ja wybrałem szybszą metodę. Z farb olejnych stworzyłem sobie odcień podobny do tego, którym malowałem akrylowe odpryski:
Następnie lekko rozcieńczając tę mieszankę EKO-1, przy pomocy starego pędzla „pstrykałem” farbą olejną na model. Trzeba to robić z wyczuciem, najlepiej przetrenować to na kartce papieru, a gdy konsystencja i wielkość kropeczek nam odpowiadają, wówczas przenieść się z pracami na model.
Ta technika ma też ten plus, że jeśli przesadzimy, to łatwo zetrzemy nadmiar kropek-odprysków z pomocą pędzla moczonego w EKO-1 czy jakimkolwiek innym rozcieńczalniku tego typu. Osiągnięty efekt będzie nie tylko naszymi odpryskami, ale może też symulować przeróżne przebarwienia i uszkodzenia faktury farby.
Dokładnie to samo zrobiłem na kołach, przy czym odpryski powstawały głównie z pomocą gąbki, dla oszczędności czasu – po kolejnych efektach, np. kurzu, niewiele z tego i tak będzie widać.
Przyszedł czas na ciemne odpryski. Wymalowałem je z pomocą German Camo Black Brown od Vallejo. Technika malowania była taka sama jak powyżej, przy czym ciemne odpryski powstawały praktycznie tylko tam, gdzie były jasne zadrapania. No i ominąłem etap pstrykania z pędzla – nie było to konieczne, bo nie chciałem mieć całkowicie obitego modelu.
Odpryski nie byłyby „pełne”, gdyby nie było na nich odrobiny rdzy – tę wykonuję przy pomocy dwóch specyfików Ammo – Light Rust i Streaking Rust. A do tego nieco dodatkowych cieni – do których posłużył mi Oilbrusher Starship Flith.
Najpierw niedużym pędzelkiem pociapałem odpryski w/w kolorami rdzy…
… a następnie pędzelkiem z EKO-1 delikatnie rozcierałem/tonowałem i ewentualnie zmywałem nadmiar mieszanki. Proces jest bardzo prosty, wymaga jedynie wyczucia. A co najważniejsze – można go poprawiać dość długo i praktycznie bez końca. Wszystko jednak z uwagą i umiarem – jeśli będziemy długo i brutalnie smarować EKO-1 i olejami po modelu, to w końcu farba wgryzie się w bazę i odbarwi ją, a to już może nie wyglądać dobrze.
Z takimi efektami pracuję zwykle punktowo, żeby płyny Ammo za mocno nie stężały, poza tym łatwiej wtedy zapanować nad natężeniem i rozmieszczeniem efektów – są miejsca, które mogą być bardziej zardzewiałe i takie, gdzie lepiej się pohamować.
Tak model prezentował się po skończonym procesie:
Po kilku godzinach, gdy specyfiki Ammo nieco przyschły, mogłem przystąpić do drugiego etapu rdzewienia – czyli dodania zacieków. Nie robiłem ich zbyt wiele. Najpierw z pomocą płynów Ammo malowałem pionowe linie…
…a potem czystym pędzelkiem z odrobiną EKO-1 wycierałem ich obrzeża, ścierając nadmiar i kształtując je tak, jak chciałem.
Kilka tu, kilka tam i ten etap też miałem za sobą…
No, prawie, bo jeszcze w kilku miejscach zdecydowałem się na pstryknięcie z pędzla nieco rdzawych kropek (tak samo jak jasne odpryski – nic nowego). Głównie w miejscach, które miałyby szansę mocniej przerdzewieć – na skrzynkach narzędziowych, błotnikach, etc.
Wtedy etap rdzewienia faktycznie był zamknięty:
Jak już się rzekło, niektóre zakamarki modelu zasługiwały na dodatkowy cień. Tu i tam nałożyłem, dość obficie, oilbrusher Ammo…
…a potem rozcierałem go z pomocą większych pędzli – zarówno zupełnie suchych, jak i zwilżanych w EKO-1. Tego ostatniego nie może być jednak zbyt dużo – chodzi o to, aby farbę rozetrzeć i rozmyć, a nie zmyć. W ten sposób potraktowałem przeróżne zakamarki i niektóre linie podziału na całym modelu.
Jedną z rzeczy, którą chciałem od początku zrobić, a o której w końcu zapomniałem, był rdzawy ślad liny holowniczej, która „wymknęła się” z jednego z zaczepów. Zrobiłem go z pomocą emalii Ammo, którymi po prostu namalowałem linię, a potem pędzelkiem moczonym w EKO-1 zmyłem część farby. Sama lina została także potraktowana mieszanką rdzawych specyfików Ammo.
Gdy wszystko przeschło, pokryłem model lakierem matowym Tamiya. Wówczas mogłem pomalować lampy i peryskopy, które otrzymały grubą warstwę lakieru błyszczącego Gunze. Światła z tyłu pomalowałem srebrną Tamiyą i kolorem Clear Red tejże firmy.
Choć model miał przedstawiać wóz używany w warunkach pustynnych, uznałem, że odrobina faktury błota/brudu nie zawadzi. Wykonałem ją w zakamarkach wanny kadłuba, z pomocą pasty Ammo.
Nakładałem ją pędzelkiem, a potem nieco rozcierałem jej granice z pomocą pędzla moczonego w kranówce.
Po zaschnięciu wszystko wyglądało tak:
Górne powierzchnie modelu zdecydowałem się na początku przybrudzić z pomocą aerografu. Użyłem do tego dwóch kolorów z zestawu Rust&Dust Lifecolor i Flat Earth Tamiya.
Większe powierzchnie pokrywałem kolorami Lifecolor, a w zakamarki psikałem Flat Earth.
Dokładnie tak samo pomalowałem wannę kadłuba i koła:
Nie oszukujmy się – ten efekt na pierwszy rzut oka jest komiczny, ale to miała być tylko baza pod dalsze zabiegi. Kolorami Lifecolor rozcieńczanymi z wodą wykonałem nieco zacieków kurzu na pochyłych lub pionowych powierzchniach, zarówno kadłuba jak i wieży. Można, a wręcz należy robić to w kilku warstwach, które będą fajnie się przenikać i w efekcie dadzą bardzo ciekawy finisz.
Zdecydowałem się potem wykorzystać pigmenty, których dawno nie używałem. Przede wszystkim stary pigment Mig Productions Light Dust, a w mniejszym stopniu Green Earth i Dust&Dirt Deposits – niby płyn, ale w praktyce mi po latach używania zostało tylko pigmentowe błocko, które wyciągam z buteleczki i mieszam z EKO-1. Wszystkie te specyfiki połączyłem ze sobą i obficie nakładałem na model w formie papki…
… a później pędzelkiem z EKO-1 ścierałem nadmiar. Pigmenty mają to do siebie, że gdy wyschną, to nadmiar można strzepnąć z pomocą suchego pędzla, co też skrzętnie wykorzystałem, żeby zminimalizować kontrasty pomiędzy obszarami brudnymi i „czystymi”.
Dokładnie tak samo postąpiłem z wanną kadłuba i kołami:
Po tych zabiegach model wyglądał ciekawiej, ale wciąż dość płasko i monotonnie.
Z pomocą znów przyszedł Oilbrusher, który posłużył do przyciemnienia niektórych obszarów i nadania kontrastów. Proces rozcierania go na pigmencie był taki sam jak wcześniej – EKO-1 i jazda.
Oilbrusher nakładałem w kilku warstwach, pozwalając mu wniknąć w pigmenty, zakamarki, a jeśli efekt wydawał mi się zbyt intensywny, to rozcierałem go pędzelkiem z czystym EKO-1. Wyszło tak:
W międzyczasie pomalowałem też rurki na przedzie kadłuba – popstrykałem je rdzawymi i piaskowymi farbkami Lifecolor, następnie zrobiłem wash z pomocą dwóch wspominanych specyfików Ammo, a okolice uchwytów dodatkowo przyciemniłem oilbrusherem. Żeby nie zapaskudzić okolicy, w czasie tych prac zamaskowałem resztę modelu papierową taśmą.
Nadszedł czas, żeby pomalować gąsienice. Z dwóch kolorów Lifecolor widocznych po lewej stronie zdjęcia zrobiłem na nich wash, zaś z trzema po prawej pstrykałem z pędzelka o wykałaczkę.
Później mieszanką czarnego, szarego i niebieskiego Vallejo pomalowałem gumowe nakładki.
Zęby gąsienic delikatnie przetarłem metalizerem. Mogłem złożyć cały układ jezdny.
Wróćmy powyżej linii błotników. Brakowało mi trochę kontrastu na brudnych obszarach wozu, więc użyłem farby Abteilung 502 Engine Grease. Mam ją dość długo, ale właściwie dopiero teraz po raz pierwszy wykorzystałem ją na taką skalę.
Zależnie od tego, jak gęstej mieszanki użyjemy, otrzymujemy albo efekt lekkiego przyciemnienia…
…albo wprost tłustego, mokrego brudu.
Może tych tłustości jest aż za dużo, ale efekt tak strasznie mi się spodobał i pasował do ogólnego wyglądu modelu, że ciężko było się powstrzymać…
Na modelu cały czas brakowało części bambetli. Ostatnim razem zostawiłem je w kolorach bazowych, przyszedł więc czas na drobny brudzing – wash, trochę plamek, rdzy, odprysków – nic specjalnego, wszystko robiłem dokładnie tak, jak na modelu, tylko w mniejszej skali.
Gdy zacząłem układać je na miejscu zauważyłem, że brakuje sporego fragmentu poręczy po jednej ze stron kosza. Dorabianie jej i malowanie na tym etapie nie wchodziło w grę, więc trochę oszukałem – podkleiłem w to miejsce uformowany pręcik polistyrenowy, który przykryłem fragmentem pomalowanej rękawiczki nitrylowej. Gdy była na miejscu, uformowałem ją z pomocą kleju CA w fałdy, które wycieniowałem następnie aerografem.
Z kolei linę holowniczą dodatkowo zróżnicowałem rzadkimi washami wykonanymi z jasnych farb Lifecolor ze wspomnianego już zestawu Rust&Dust.
Na gąsienice naniosłem natomiast mieszankę dokładnie tych samych pigmentów, co na inne obszary modelu. Jeśli było jej po wyschnięciu za dużo, to wycierałem ją suchym pędzlem. Niektóre z kół potraktowałem też mieszanką Engine Grease z EKO-1.
Tak zaś prezentował się wypakowany szpejem kosz wieżowy:
Żaluzje na tyle kadłuba potraktowałem czarną Vallejo psikniętą z aerografu. Ta farba wymieszana z wodą daje efekt tak trupiego matu, że idealnie nadaje się do symulacji okopceń, które widać w tym miejscu na prawdziwych pojazdach.
Nie pozostało mi nic innego, jak przygotować bardzo skromną podstawkę – nie lubię, gdy model stoi „goły” na półce, ale też nie miałem miejsca na większe scenki. Postawiłem więc na skromny kawałek kamienistej drożyny.
Boki podstawki to listwy balsy, środek wypełniony styropianem. Teren zalałem klejem do płytek zmieszanym z ziemią. Następnie w mokrą mieszankę powciskałem kamyki i jeszcze więcej piachu. Gdy wszystko wyschło, powtórzyłem ten etap, tym razem używając Sand&Gravel Glue.
Tutaj od razu zwrócę uwagę, że był to mój drobny błąd. Zapomniałem, że w/w klej reaguje na specyfiki takie jak np. EKO-1 i przy washowaniu podstawki parę kamyków się odkleiło. Zwracam na to uwagę, lepiej by było użyć rozcieńczonego wikolu lub czegoś podobnego. Niemniej, straty nie były poważne.
Podstawkę pomalowałem 4 odcieniami farb Tamyia, w miarę podobnymi do kolorów użytych do brudzenia modelu.
Następnie mieszankami farb Vallejo pomalowałem pojedyncze kamyki…
… a później całość zalałem washem z farb Abteilung o różnej intensywności (punktowo więcej, punktowo mniej, dla różnorodności), a wystające elementy gruntu przetarłem ordynarnym suchym pędzlem z farby Lifecolor. No i posadziłem nieco trawki.
Model na podstawce wpasowałem z pomocą pasty Ammo, w którą wetknąłem model i trochę dodatkowych kamieni. Na koniec miejsce styku gąsienic z masą podmalowałem, żeby wyglądało tak samo jak reszta gruntu.
Tak oto model były gotowy do prezentacji. 😉 Muszę przyznać, że zarówno klejenie, jak i malowanie sprawiły mi mnóstwo frajdy. Podsumowując – polecam serdecznie. Model nie jest skomplikowany, ale można z niego naprawdę sporo wyciągnąć.
Jeśli podobają Ci się moje artykuły i modele możesz wesprzeć mnie symboliczną kawą poprzez serwis buycoffee.to. Zapewne kawy za to nie kupię, ale nowe farby – jak najbardziej!
Kamil Knapik
Bardzo dobra, treściwa i opatrzona pięknymi zdjęciami relacja. Przyda się na pewno.
Takie relacje z warsztatu to nie tylko zachęta, żeby ruszyć zadek i rozpocząć budowę swojego modelu , ale i niezłe kompedium wiedzy modelarskiej. Gratuluję świetnie wykonanego modelu, podziwiam cierpliwość w robieniu “brudzingu”. Świetnie się czytało. Następnym razem wrzucę popcorn do mikrofali.