1/48 F4F-4 Wildcat
Eduard – 82201
W życiu zrobiłem całego jednego Wildcata, a właściwie Wildcatfish’a w wydaniu Hobby Bossa tylko dlatego, że mam słabość do latających łódek. Sam samolot, nie wprawia mnie w drżenie lędźwi bo umówmy się to mała beczka, taki pre-Helcat. Gdy wypłynęły pierwsze rendery wiedziałem, że prędzej czy później trafi na warsztat.
No i trafił. Do podstawowego profipacka dodałem: żywiczny fotel, wydechy, lufy, koła i zestaw Look – wszystkie opisywane przez Kamila w recenzji dodatków.
I jakoś tak wyszło że nie wiedziałem od czego zacząć. Bo ciągle chodziło mi po głowie żeby jednak wymienić kokpit na piękną żywicę.
Wezwałem więc na pomoc wszystkie bóstwa polskiego modelarstwa Vintage, dokonując pierwszego cięcia w tym projekcie:
Gdy tak czekałem na oświecenie, na pierwszy ogień poszedł silnik – ani dobry ani zły – po prostu wystarczający. Widać go tylko od frontu, a i to w niewielkim stopniu. Pomalowane elementy prezentują się tak:
Całość złoszowałem Abteilungiem Engine grime i kropelką błyszczącego siuwaxa Fuel stains
Dołożyłem kilka kabelków i pomalowałem je w kolorze khaki-podobnym
Przyszedł czas na kokpit – po przymierzeniu połówek kadłuba dotarło do mnie, że w gotowym modelu widać będzie tablice przyrządów i fotel. Uznałem więc, że nie ma sensu oglądać się za żywicami – zestawowy kokpit w stu procentach wystarczy. No to startujemy z najnudniejszym etapem w budowie każdego modelu, wycinaniem i podkładowaniem.
Apropo podkładu, testowałem chyba wszystkie dostępne na rynku podkłady od czystego surfacera, przez MRP, po jakieś dziwadła akrylowe od Ammo & AK. I zdecydowanie najlepszym na rynku produktem jest nasz krajowy podkład firmy Bilmodel. Świetnie wygładza powierzchnie i uzupełniana rysy oraz drobnych ubytków, a przy tym w aerografie zachowuje się jak farba. W przypadku drobnych elementów, dodatkowo wzmacnia je, co ma znaczenie gdy jesteście nieuważni jak ja ( i macie grube paluchy).
Tak przygotowane elementy pomalowałem farbą AK RC Bronze Green – zgodnie z tym co można znaleźć w literaturze to chyba najlepsza interpretacja tego koloru.
Po złożeniu części elementów położyłem matowy werniks. Zabrałem się za brudzenie. Kredką srebrną i jasno szarą wykonałem imitacje obić.
Samoloty się nie brudzą, a pilot przed wejściem do kabiny najpierw brał prysznic, ale nie mogłem się powstrzymać i dodałem warstwę brudu w miejscach styku powierzchni z obuwiem. Użyłem do tego past Mr Hobby.
Czas na wnękę podwozia. Trzeba oddać Eduardowi, że odtworzył jej konstrukcję całkiem udanie. To, czego brakuje, to kilka przewodów (o dziwo widocznych w gotowym modelu). Dodałem zatem kilka kabli z cyny.
Tak przygotowaną wnękę pomalowałem i pociągnąłem panel linerem od Tamyia.
Pomimo dość złożonej konstrukcji, instrukcja Eduarda jest przejrzysta na tyle, że całość skleja się bezproblemowo. I jak widać, przy złożeniu na sucho, wszystko pasuje idealnie.
Przyszedł czas na pierwsze klejenie, pierwsze zdrady i szpachlowanie – coś czego absolutnie nienawidzę, i myślę że z wzajemnością. Na szczęście, model Eduarda ma minimalne wymagania w zakresie szpachlowania, dlatego postanowiłem spróbować nowości ze stajni Ammo Mig – szpachlówki w płynie. Używałem do tej pory podobnego produktu z Mr. Hobby, ale korzystanie z niego jest co najmniej mało wygodne – aplikowanie patyczkiem, pędzelkiem próbowałem wszystkiego i nigdy nie byłem specjalnie zadowolony.
Czym się różni Szpachlówka Ammo od Gunzowej?
Na poziomie samego produktu pojemnością, sposobem aplikacji. I tym, że szpachlówka AMMO dostępna jest trzech różnych gradacjach. Ja zdobyłem drogą kupna szpachlówkę w gradacji Thick.
Na poziomie użycia, szpachlówka Gunze problematyczna jest o tyle, że ciężko się ją miesza i niezbyt wygodnie aplikuje.
Ja używam jej do drobnych braków, wypełniania szczelin bo wystarczy nałożyć jakkolwiek i czymkolwiek.
Przetrzeć patyczkiem nasączonym thinerem Mr.Color i… gotowe.
Ta szpachlówka świetnie penetruje i de facto nie wymaga szlifowania po przetarciu patyczkiem, ale odtwarzanie na niej linii podziału lub nitowania nie jest łatwe, bo łatwo się kruszy. Z kolei szpachlówka AMMO pakowana jest w buteleczkę taką samą, co i kleje z tej firmy. I rzeczywiście operuje się nią jak klejem.
Czas schnięcia to kilka godzin, dla świętego spokoju ale… udało mi się ja obrabiać już po 30 minutach
Świetnie się z nią pracuje, szlifując gąbkami 3 M
I efekt finalny jest zaskakująco dobry.
Po sklejeniu osłony silnika, czas przyszedł na złożenie wszystkiego do tzw. kupy. I tu miłe zaskoczenie – sklejenie ogona zajęło 2137 sekund – bez żadnych problemów. Usterzenie poziome trzyma wznios, ster pionowy łączy się z mieczem na wcisk. Można to łatwo zdemontować na potrzeby malowania. Podkład położyłem, czas na trudniejsze sprawy – skrzydła.
Skrzydła poskładane wzdłuż kadłuba (dzięki edkowej waloryzacji). Zabawę z nimi zaczynamy od wycięcia elementów wydrukowanych w 3D. Eduard zaprojektował je w sposób taki, że NAPRAWDĘ trzeba by było się napracować żeby je uszkodzić wycinając.
Teraz czas na trudniejszy etap czyli cięcie skrzydeł. Pierwszy etap to wybór narzędzi – w tym przypadku trzeba czegoś delikatnego, wybrałem skrobak i igły Tamiya. Najpierw w ruch poszła igła. To ważne, żeby od tego zacząć, bo najtrudniejszym elementem do wycięcia jest ten mały “cycek”, który należy wyciąć pod kątem, w 2/3 jego wielkości, nie niszcząc pozostałej 1/3.
Mając już solidnie wytrasowany rowek, zająłem się resztą. Tu nie ma specjalnej filozofii: bierzemy skrobak i jeździmy nim tak, jakbyśmy pogłębiali linie podziału. Tak długo aż nie przetniemy skrzydła.
Przecięte wyglądają o tak:
Tę operacje powtarzamy łącznie cztery razy. Powstałe elementy należy oczywiście wyczyścić i wyszlifować w miejscu przecięcia. Zanim do tego dojdziemy, lepiej od razu przejść do skrobania plastiku w wewnętrznej części pociętych skrzydeł. Eduard zaleca w instrukcji wyskrobanie 0.6 mm, ale nie przywiązywałbym się do liczb, a raczej przymierzał element plastikowy do części żywicznej. Najlepszym rozwiązaniem będzie utaj użycie elektronarzędzia – ja miałem wreszcie okazje użyć mini szlifierki Dispiae, którą kompulsywnie kupiłem w jakiejś malignie, i do tej pory nie bardzo znajdowałem dla niej zastosowanie. Okazała się sensownym narzędziem, bo znając życie, wysokomocnym Proxonem pewnie złamałbym lub podziurawił plastik
Instrukcja mówi o tym, że potrzebujemy wyciąć około 6mm, cokolwiek to znaczy… moja rada jest taka: tniemy wycinanym aż uzyskamy grubość plastiku mniejszą, lub równą, grubości części drukowanych. I wygląda to tak:
Całość kleimy cyjanoakrylem. Warto tutaj użyć wolnoschnącego kleju, żeby mieć możliwość właściwego pozycjonowani
I teraz jedna sprawa: instrukcja dodatku Eduarda nie mówi o ważnym i oczywistym kroku, jakim jest przycięcie dźwigarów na których montujemy skrzydła. Więc tak – trzeba je przyciąć
I całość sklejona, jak również podładowana, czeka na to co najprzyjemniejsze czyli malowanie.
Powiem coś oczywistego, ale opanowanie aerografu stosowane techniki to tylko cześć układanki. Naprawdę warto przed wlaniem do aerografu farby (lub jak w przypadku Mission Models – farby, rozcieńczalnika, magicznego czynnika X i odmówienia trzech zdrowasiek) wykonać podstawowy research (to ważny moment i święte słowa które już za kilka chwil ugryzą mnie potężnie w zadek).
Zdjęć Wildcatów różnych wersji wersji jest w sieci od groma. Ja wybrałem to jedno, jako wzorzec, skoro planowałem wykonać maszynę tej jednostki, z tego samego okresu.
Źródło: https://www.worldwarphotos.info/
Przeglądając zdjęcia zauważyłem dwie istotnie rzeczy. Pierwsza, to że amerykańskie maszyny pokładowe były nieziemsko brudne. A druga, to to że wbrew pozorom, nie były poobijane. Ślady uszkodzeń farby widać na pokrywach wnęk uzbrojenia, lub bardziej wytarte niż obite miejscowo płaty w okolicach kokpitu.
Zacząłem więc od przygotowania tych miejsc. Model pokryłem srebrną farbą Mr. Color – dawnym sreberkiem C8.
Używając wykałaczki, naniosłem drobniutkie placki maskolu Mołotowa.
Na to poleciał Zinc chromate yellow AK Real Colors.
Znowu w ruch poszła wykałaczka z maskolem – nałożyłem go w tych samych miejscach, poszerzając odrobinę obszar maskowania. Dlaczego akurat ten płyn maskujący? Mołtow jest bardzo rzadki i dużo łatwiej go aplikować.
Chciałem pokazać przetarcia farby do podkładu i gołego metalu. Nie wiedziałem, czy ta technika jest do tego celu. Cóż – uznałem, że najwyżej się wyretuszuje.
I… co ja mówiłem o researchu? Otóż gdybym sprawdzał uważnie, wpadłbym na to, że Grumman jako jedyny producent NIE używał zielonej lub żółtej odmiany podkładu Zinc chromate. Całość więc poleciała do kosza. Czyli do przemalowania – co wyszło mi i modelowi na zdrowie bo… nie był to pomysł najszczęśliwszy.
Tak, czy inaczej – przyszedł czas na preshading. Klasycznie, linie podziału zaznaczyłem na całości miniatury ciemnoszarym RLM 66, wykorzystałem farbę Mr Paint.
Po tym zrobiłem rozjaśnienia – na przemian białym Mr Paint i Off white AK RC
Ostatni etap, to wstęp do właściwego koloru, czyli dwa odcienie niebieskiego .
Tak przygotowany model dostał kilka transparentnych warstw farby bazowej.
Ten etap prac zabezpieczyłem matowym lakierem Hataka
Proces brudzenia uznałem za stosowne zacząć już teraz. W tym przypadku – od najjaśniejszych przebarwień. Gąbką nakładałem białą farbę olejną i “wklepywałem” ją w wybrane fragment poszycia.
Przyszedł czas na oznaczenia,. Zdecydowałem się namalować to, co mogę – czyli numery i gwiazdy. Malowanie oznaczeń od masek to proces nudny, żmudny i nieciekawy. Na potrzeby tego artykułu pokaże to co moim zdaniem jest absolutnie najważniejsze.
Żeby osiągnąć ten efekt:
Oprócz pozycjonowania masek, najważniejszą rzeczą jest zabezpieczenie czego się da przed odkurzem (wiem co mówię – odkurz od malowania oznaczeń kosztował mnie wyróżnienie w Bytomiu).
Po tej mordędze można przejść do brudzenia. Ten etap zacząłem od malowania plam techniką ‘na sól’. Po pierwsze maskowanie – tym razem maskolem.
Po delikatnym zwilżeniu powierzchni, posypałem wybrane fragmenty solą – różnej gradacji.
Wyszło to jak zamierzałem – jako dobry podkład do dalszych działań.
I w tym momencie przypomniałem sobie o brakujących napisach eksploatacyjnych, godle jednostki i oznaczeniu dwóch zwycięstw. Niestety trzeba było do tego użyć kalkomanii Eduarda. O dziwo, diabeł okazał się nie taki straszny. Po nałożeniu odczekałem 24 godziny i rozpocząłem operacje zdejmowania bezbarwnej kliszy. Po pierwsze potarłem delikatnie kalki, tak aby film na nich zaczął się błyszczeć.
Po tej operacji delikatnie pocierałem mikro pędzelkiem – film zszedł bez żadnych strat.
Mając wszystkie oznaczenia, przeszedłem do brudzenia. Połówkę skrzydła zwilżyłam White spiritem i nałożyłem brązową farbę olejną.
Całość wytarłem patyczkami, starając się czyścić środki paneli.
W ten sam sposób potraktowałem ogon
Mieszankę brązu i czerni zaaplikowałem na kadłub.
Tym razem wycierałem środki paneli gąbeczką Mr, Hobby. Ma ona tą zaletę/wadę że dość równo nabłyszcza ścieraną powierzchnię.
Skoro mamy już cienie to oczywiście trzeba odtworzyć jaśniejsze plamy, które przykrył wash. Użyłem do tego gąbki -nakładając najpierw najjaśniejszy kolor (Cream White z palety Abteilunga).
Farbę wcierałem w powierzchnie przy użyciu patyczka bawełnianego.
Tak prezentował się efekt finalny. Po nim przyszedł czas na kredki akwarelowe Ak-interactive.
Naniosłem nimi plamy brudu wychodzące z pokryw silnika.
Wilgotnym patyczkiem wcierałem pigment z kredki, tworząc nieregularne plamy.
Ciemno i jasno szarymi kredkami naniosłem otarcia i rysy na pokrywie silnika.
Jak widać, dla uzyskanie ciekawych efektów wystarczą cztery kredki i dwie farby olejne.
Przyszedł czas na dolne powierzchni i tutaj zaczęły się kłopoty…
Wykonałem dokładnie te same kroki co na górnych powierzchniach, czyli wash olejny na matowej powierzchni. Ślady okopceń powstały wg przepisu na to jak malować okopcenia pigmentami.
I rozpocząłem zabawę z montażem podwozia… który jest skomplikowany, nie wybaczające błędów. W jego trakcie “udało mi się” złamać goleń, urwać wiatrochron, porysować owiewkę, słowem pięta na pięcie i modelarska golgota, która kosztowała mnie mnóstwo nerwów. O ile poskładanie podwozia wielkim problemem nie było, o tyle oszklenie to inna sprawa. Po wypolerowaniu i odmalowaniu kamuflażu, oszklenie wyglądało tak:
Jak widać aby wyrównać kolorystykę musiałem odtworzyć każdy krok o którym pisałem wyżej. Efekt był zadawalający, choć nie idealny.
Wiedząc, że czeka mnie montowanie skrzydeł, na tym etapie dodałem linkę anteny.
Przyszedł czas na wspomniany montaż skrzydeł. Przyznaję, bałem się tego najbardziej w całym tym przedsięwzięciu. Tymczasem kazało się to czynnością najprostszą z możliwych. Ot wystarczyło przykleić połówki skrzydeł we wskazanym przez Eduarda miejscu i… w sumie tyle.
Pozostało tylko dokleić śmigło, i model był gotowy.
Jak wyszło? No ja jestem umiarkowanie zadowolony.
Karol Konwerski
Po więcej tego samego zwyczajowo zapraszam na Facts in scale
Cześć,
A propo reserchu i drobnego czepialstwa – czy złożone skrzydła Wildcata nie powinny być dodatkowo zapięte do statecznika poziomego?
https://www.airvectors.net/avwcat_09.jpg
juz na pokladzie mogly byc bez (o ile wiem )
Hmm, skąd pilot na lotniskowcu mógł nanieść do kabiny błota na buciorach?
Model pięknie zrobiony, gratulacje!
a gdzie to bloto ? o_O
Jaka jest proporcja Real Color do rozcienczalnika przy malowaniu warstw transparentnych?
tak na oko 🙂 ale z reguly duzo rizcienczalnika malo farby
Robię F4F Wildcat w skali 1:72 ale lotki pozostawię niewychylone bo jakoś obie w tym samym kierunku 🤔dziwnie wyglądają. Całość modelu na piątkę chociaż to nie moja skala